sobota, 1 marca 2014

Zniewolony

Witam po krótkiej przerwie! Jestem właśnie po obejrzeniu najnowszego obrazu Stevea McQueena i chciałbym podzielić się moimi odczuciami na jego temat. Pozwolę sobie zacząć od samego tytułu, bo moim zdaniem to dość istotna kwestia. Jego polska wersja to po prostu "Zniewolony", jednak w oryginale brzmi on "12 Years a Slave", czyli dwanaście lat niewolnika. Oznacza to, że reżyser niejako już w tytule swojego filmu przemyca spojler dotyczący jego zakończenia. Przed obejrzeniem filmu miałem nadzieję, że będzie to miało swoje uzasadnienie, jednak niestety takowego się nie doszukałem. To w zasadzie tyle jeżeli chodzi o kwestię tytułu. W swoim trzecim filmie pełnometrażowym Steve McQueen przenosi nas na południe Stanów Zjednoczonych w połowie XIX wieku, gdzie białoskórzy uważani byli za rasę panów, natomiast czarnoskórzy przyrównywani są do dzikich zwierząt, które nie tylko nie posiadają żadnych praw, ale także zmuszani są do wykańczającej pracy fizycznej. Mimo tego nasz główny bohater, czyli Solomon Northup, posiadający szczęśliwą rodzinę oraz dobre wykształcenie był mieszkańcem Nowego Jorku, gdzie w ówczesnym czasie zniesiono już niewolnictwo. Jednakże już w pierwszych minutach filmu zostaje on porwany i siłą przetransportowany na południe, gdzie sprzedano go jednemu z białoskórych posiadaczy ziemskich. Dalsza część filmu przedstawia brutalne realia niewolniczej codzienności z perspektywy człowieka, którego przy życiu utrzymuje namiastka nadziei związana z możliwością zobaczenia swojej rodziny oraz gra na skrzypcach, przypominająca mu świat przed zniewoleniem. Po tym lakonicznym zarysie fabuły i postaci głównego bohatera czas przejść do ocen i refleksji. 


Z bólem muszę napisać, że "Zniewolony" jest moim zdaniem jest dotąd najsłabszym z filmów McQueena. Po poruszającym i szokującym "Głodzie" powstał genialny "Wstyd", który należy do wąskiego grona moich ulubionych filmów. Moje oczekiwania były tym większe, że jego najnowszy obraz został nominowany do Oscara aż w dziewięciu kategoriach. Jednak paradoksalnie taka ilość nominacji musiała oznaczać, że "Zniewolony" nie jest już filmem tak autorskim jak dwa poprzednie dzieła Brytyjczyka. Nie od dziś wiadomo bowiem, że członkowie Akademii zdecydowanie preferują filmy zrealizowane w hollywoodzkim stylu, a styl McQueena jak do tej pory nijak się miał do niego. Taka zmiana zapewne przełożyła się bezpośrednio na popularność wśród widzów, zainteresowanie mediów, a także samej Akademii. "Zniewolony" jest niewątpliwie bardziej przystępny dla odbiorcy, niż "Głód" i "Wstyd", gdzie narracja była prowadzona głównie za pomocą obrazu i charakterystycznego montażu, a nie dialogów. W zasadzie w "Zniewolonym" znajdują się tylko dwa długie ujęcie, jednak ich wymowność i ładunek emocjonalny są zdecydowanie większe, niż w innych scenach tego filmu. Kolejnym zarzutem w moim odczuciu jest to, że Brytyjczykowi nie udało się tym razem uzyskać niepowtarzalnego klimatu, który sprawiał, że widz angażował się bez reszty w opowiadaną historię. Wynikać to może po części z wspomnianego przeze mnie na samym początku spojlera w tytule. Jednak o ile dwie kwestie o których napisałem powyżej mogą być tylko moim subiektywnym odczuciem, to jednak fakt, że reżyser postanowił grubą kreską oddzielić dobrych bohaterów od złych jest już poważnym defektem. "Zniewolony" nie powoduje u nas dysonansu, w ramach którego jesteśmy zakłopotani w postawieniu moralnej oceny bohaterów. Pozbawieni tego typu dylematów możemy po prostu kibicować "dobrym" i czuć odrazę do "złych". Nie jestem zwolennikiem takiego czarno-białego (w tym przypadku dosłownie i w przenośni) przedstawiania rzeczywistości w filmach. Ten aspekt boli mnie szczególnie, ponieważ McQueen w swoich poprzednich obrazach nie stawiał tak oczywistych tez jak ta, że niewolnictwo było, jest i będzie złe. "Głód" i "Wstyd" ukazywały rzeczywistość w niejednoznacznych szarościach. Kto miał rację w konflikcie między brytyjskim rządem, a separatystami z Irlandzkiej Armii Republikańskiej? Mimo, że "Głód" obejrzałem dwukrotnie to nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, a to moim zdaniem bardzo dobrze świadczy o tym filmie. Podobnie sytuacja wygląda w uwielbianym przeze mnie "Wstydzie", gdzie najogólniej pisząc główny bohater z pozoru nie robi nikomu krzywdy, jednak jego nawyki i styl życia powodują, że nie możemy zaszufladkować go jako "dobrego", albo "złego" bohatera. To byłoby na tyle jeżeli mowa o wadach, a teraz czas na zalety. Niewątpliwie jedną z największych jest to, że opowiedziana historia została oparta na autentycznych wydarzeniach, które nasz bohater spisał w książce pod tytułem "12 Years a Slave". Jednak przede wszystkim o sile tego filmu stanowi jego wartość historyczna, która uświadamia lub przypomina o nie tak przecież dalekiej przeszłości i niesprawiedliwościach, które wówczas miały miejsce i które odcisnęły istotne piętno na dzisiejszych czasach. Jeżeli chodzi o poziom aktorstwa w "Zniewolonym" to stoi on na bardzo wysokim poziomie. Chiwetel Ejiofor, który wcielił się w głównego bohatera wypada bardzo przekonywająco, natomiast świetny Michael Fassbender po raz kolejny udowadnia, że należy obecnie do grona najlepszych aktorów. Brawa należą się także dla autora zdjęć, któremu udało się nie tylko w przemyślany sposób przedstawić akcję filmu, ale także skontrastować okrutność człowieka przeciwko drugiemu człowiekowi z pięknem południowych Stanów Zjednoczonych. Kontrowersje pojawiają się natomiast przy dyskusji na temat ścieżki dźwiękowej do filmu, którą skomponował Hans Zimmer. Każdy bardziej uważny widz dostrzeże wyraźne podobieństwo pomiędzy muzykę z "Incepcji", a ścieżką dźwiękową ze "Zniewolonego". Są nawet tacy, którzy uważają, że utytułowany kompozytor dokonał autoplagiatu, ja raczej byłbym daleki od tak ostrych zarzutów, a ocenę tej kwestii pozostawiam Wam, gdyż nie czuję się kompetentny w tej materii. 


Ostatnim aspektem, o którym chciałbym napisać i któremu poświęcam osobny akapit jest oddźwięk, który wywołał film. Oczywiście opinie na temat "Zniewolonego" są podzielone, jednak moje zainteresowanie, a raczej zdziwienie i zażenowanie wzbudziły niektóre komentarze i dyskusje toczące się na różnorodnych forach poświęconych kinematografii. Mógłbym w tym momencie przytoczyć fragmenty niektórych z nich, ale nie zrobię tego, gdyż są one na tyle nietaktowne i pełne nienawiści, że nie zasługują na cytowanie. Otóż pojawiło się niepokojąco dużo opinii rasistowskich, sugerujących na przykład, że takowe filmy w ogóle nie powinny powstawać, ponieważ spełniają jedynie rolę sprostania poprawności politycznej, albo przypodobaniu się czarnoskóremu prezydentowi Stanów Zjednoczonych, a nawet, że czarnoskórzy ludzie nie powinni reżyserować filmów, tylko służyć białoskórym, tak jak to miało miejsce za czasów, o których opowiada "Zniewolony". Nie wierzyłem własnym oczom czytając tego typu komentarze. To już nawet nie jest nietolerancja, tylko przejaw jawnej nienawiści z pobudek dla mnie niepojętych. Żywię jednak głęboką nadzieję, że przypadki, o których napisałem powyżej są tylko niechlubnymi wyjątkami, a nie przeważającym głosem opinii publicznej. W gestii podsumowania mogę napisać, że mimo wad, które tutaj przytoczyłem "Zniewolony" jest dobrym filmem, który może się spodobać, ale od reżysera tej klasy co McQueen należy wymagać czegoś więcej niż tylko dobrego filmu.