Wczorajsze zdjęcia u mojej prababci sprawiły, że nabrałem jeszcze większej ochoty na fotografowanie... Zabrałem moją siostrę Laurę na krótki spacer i kazałem jej biec w stronę obiektywu, powstała masa zdjęć, ale tylko jedno naprawdę mi się spodobało... Dla zainteresowanych: Nikon D5000, 18mm, f/3.5, 1/1000s, ISO 200.
niedziela, 30 września 2012
Monika
Dziś wraz z tatą i bratem odwiedziliśmy moją prababcię, która mieszka pod Bydgoszczą. Ma na imię Monika i niedługo skończy 93 lata. Stwierdziłem, że warto uwiecznić na fotografiach jak wygląda moja prababcia i jej mieszkanie, jest ono bowiem zupełnie inne niż te spotykane dzisiaj. Wziąłem więc ze sobą aparat i postanowiłem zrobić kilka prostych zdjęć, które oddałyby atmosferę miejsca, w którym moja prababcia spędziła ostatnich kilkadziesiąt lat. Zdjęcia oświetliłem jedynie zastanym światłym żarowym, żeby sztucznie nie ingerować w klimat.
niedziela, 23 września 2012
Człowiek słoń
To co kocham w kinie to różnorodność. Jedne filmy są wzruszające, inne wyśmiewają rzeczywistość, a jeszcze inne po prostu sprawiają, że możemy się na jakiś czas oderwać od codzienności. "Człowiek słoń" Davida Lyncha to według mnie jeden z najlepszych filmów jakie kiedykolwiek powstały, to historia oparta na życiu Josepha Merricka dotkniętego straszną, zniekształcającą ciało chorobą. To opowieść o inności, o człowieczeństwie, o akceptacji. W rolach głównych znakomity Anthony Hopkins i John Hurt. Film ogląda się z wielkim poruszeniem, zwłaszcza mając na uwadze, że to historia oparta na faktach... Zdecydowanie polecam!
Słoń
Przeczytałem ostatnio wypowiedź dotyczącą tego jak odróżnić artystę od rzemieślnika, padło bardzo trafne stwierdzenie, że artysta nie boi się eksperymentować i ponosić porażki, a rzemieślnik korzysta tylko z tych rozwiązań artysty, które zostały powszechnie zaakceptowane. "Słoń" Gusa Van Santa to film wyjątkowy, ale mimo złotej palmy w Cannes w 2003 roku nie przypadnie on według mnie do gustu większości widowni. Paradoksalnie uważam to za jego zaletę, ten film nie został zrobiony po to by umilić dwie godziny życia, ale po to żeby opowiedzieć dramat, który rozegrał się jakiś czas temu w jednej z amerykańskich szkół średnich. Mamy okazję zobaczyć feralny dzień z perspektywy różnych jej uczestników, zarówno oprawców jak i ofiar. Reżyser bardzo powoli buduje napięcie, sceny są bardzo długie, a cięcia montażowe stosowane oszczędnie, kamera podąża za bohaterami w ich domach i szkole... Ten film albo może się bardzo spodobać, albo wręcz odwrotnie, a jeżeli się spodoba to z pewnością skłoni do długotrwałych refleksji.
Bliski wschód
Będąc na wakacjach czasami warto wyjść z hotelu i spojrzeć na świat z nieco innej perspektywy, z perspektywy której na próżno szukać na zdjęciach z wymarzonych podróży. Dziś pokażę kilka zdjęć, które udało mi się zrobić dwa lata temu w Egipcie. Podejrzewam, że do dziś mimo Arabskiej wiosny na Bliskim wschodzie niewiele zmieniło się w tym rejonie świata. Tyle się mówi w mediach o zrównoważonym rozwoju, ale w kapitalistycznej rzeczywistości to postulaty niemożliwe do zrealizowania. Ciężko się z tym pogodzić, ciężko to zmienić, ale można to pokazać.
sobota, 22 września 2012
Ala
poniedziałek, 17 września 2012
Intel
Nigdy nie wysłałem
żadnych swoich zdjęć na konkursy, bo twierdziłem, że nie ma to większego sensu
w moim przypadku, ale kilka tygodni temu moja dziewczyna namówiła mnie na
udział w konkursie fotograficznym organizowanym przez Intela. Ku mojemu
zdziwieniu kilka dni po wysłaniu pracy na konkurs dostałem maila od Intela z
informacją, że moje zdjęcie zostało wybrane spośród setek innych jako najlepsza
fotografia tygodnia. Nie ukrywam, że bardzo ucieszył mnie fakt docenienia mojej
pracy przez profesjonalne jury w Stanach Zjednoczonych, a co za tym idzie
otrzymanie bardzo przyzwoitej nagrody oraz wykorzystanie mojego zdjęcia w
klipie Intela. Zdjęcie wykonałem w marcu tego roku, pochodzi z serii latających
z moją bardzo dobrą koleżanka Agnieszką Liberek, której w tym miejscu chciałbym
raz jeszcze serdecznie podziękować za owocną współpracę i bardzo fajnie
spędzony dzień zdjęciowy. Dziękuję również Martinowi Stankiewiczowi i jego
rodzinie – oni wiedzą najlepiej za co. Dla zainteresowanych dane techniczne
tego zdjęcia: Nikon D5000, przesłona f/4.5, czas naświetlania 1/1000s, ISO 200,
ogniskowa 38mm.
sobota, 15 września 2012
Prezi
Tym razem zmieniam temat z filmu na coś zupełnie innego, chociaż to również jest ściśle związane z obrazem. Mam wrażenie, że rynek prezentacji multimedialnych jest obecnie w Polsce i na świecie całkowicie zdominowany przez Microsoft Power Pointa. Sam do pewnego czasu nawet nie wiedziałem o jakiejkolwiek alternatywie dla tego programu, a w związku z tym, że studiuję - często mam potrzebę robienia prezentacji multimedialnych będących tłem do wygłaszanych przeze mnie referatów, albo prowadzonych przeze mnie zajęć na określony przez ćwiczeniowca temat. Pewnego dnia poznałem jednak program, który całkowicie zmienił moje podejście do prezentacji. Prezi to aplikacja online, dostępna za darmo, umożliwiająca tworzenie różnorodnych animacji flash, całkowicie odmienna od skostniałego pokazu slajdów. Przygotowana przez nas animacja to ogromna mapa myśli, animowana na zasadzie tak zwanego zoomingu bez utraty jakości. Kiedy skończymy etap projektowania możemy całość wyeksportować do interaktywnej animacji flash, która działa samodzielnie, bez połączenia z internetem. Gorąco polecam licealistom, studentom i innym osobom, które tworzą tradycyjne pokazy slajdów, a chcą spróbować czegoś nowego, znacznie bardziej pozwalającego rozwinąć wyobraźnię.
Moje Prezi można zobaczyć na: http://prezi.com/user/nadolski/
Byłem żołnierzem
"Byłem żołnierzem" to jeden z pierwszych filmów Krzysztofa Kieślowskiego, był on swego rodzaju opozycją dla propagandowych filmów PRL w ówczesnym czasie. Reżyser przeprowadził szereg wywiadów z weteranami II Wojny Światowej, którzy na froncie stracili wzrok. Pyta ich w jakich okolicznościach spotkało ich to nieszczęście, jak wpłynęło to na ich życie, pyta również o to co im się śni i jakie jest ich największe marzenie. To nad wyraz poruszający dokument pokazujący bezsens wojny i jej tragiczne konsekwencje dla zwykłych ludzi. Film jest bardzo skromny wizualnie, widzimy tylko twarze wypowiadających się bohaterów przeplatane białymi planszami, na których pojawiają się wypowiadane przez nich słowa, jednak na końcu filmu obraz przechodzi w czerń i już się nie rozjaśnia. To wymowny zabieg montażowy Kieślowskiego pokazujący brak nadziei dla weteranów... Polecam!
poniedziałek, 10 września 2012
Odwróceni zakochani
Kilka dni temu byłem w kinie na „Odwróconych zakochanych”.
Wcześniej obejrzałem zwiastun tego filmu i stwierdziłem, że pomysł opowiedzenia
historii miłości kobiety i mężczyzny, którzy żyją na dwóch planetach bardzo
zbliżonych do siebie, jednak z przeciwną grawitacją jest co najmniej
interesujący. Niestety okazało się, że pomimo wielkiego potencjału, w postaci
tej bajkowej scenerii sama historia jest raczej standardowa, żeby nie napisać
dosadniej - banalna i przewidywalna. Twórcy filmu pokazują nam dwie planety,
dwa diametralnie różne światy, ten na górze jest bogaty i zaawansowany
technologicznie, a ten na dole wręcz przeciwnie. Przebywanie nie na swojej
planecie jest zabronione prawnie, a jeżeli jakimś cudem uda się komuś
przedostać na przeciwległą planetę to po jakimś czasie ulegnie on
samozapłonowi, co oczywiście oznacza śmierć. To klasyczny przykład mezaliansu,
który jest przesadnie często wykorzystywany w romansach. Uważam, że na uwagę w
tym filmie zasługuje nie główny wątek miłosny, ale to co dzieje się w głębi
kadru, bowiem na drugim planie możemy obserwować obrazki przypominające wizje z
dzieł surrealistycznych malarzy. Wydaje mi się, że reżyser chciał opowiedzieć o
zbyt dużej ilości spraw w zbyt krótkim czasie, dlatego zabrakło go na chociażby
pokazaniu kilku scen, które przekonałby widza, że warto kibicować głównym
bohaterom. Film w skali od jednego do dziesięciu oceniam na sześć, główne ze
względu na wspomniany drugi plan, polecam miłośnikom klasycznych romansów i
science fiction.
Wesele początkiem końca
Wesele to zarówno w naszej jaki i w wielu innych kulturach jedno
z najważniejszych i najbardziej radosnych chwil w życiu zarówno dla pani
młodej, jak i pana młodego, a także dla ich rodzin, przyjaciół i znajomych.
Przynajmniej takie są założenia teoretyczne dotyczące tego obrzędu. Wesele to
czas w którym dwoje ludzi zaczyna tworzyć nową rodzinę, podstawową komórkę
społeczną. Wojciech Smarzowski, wybitny polski reżyser i scenarzysta
wykorzystał wesele do opowiedzenia swoim widzom historii bardzo ważnej, ale bynajmniej
nie wesołej. „Wesele” to drugi, pełnometrażowy film tego twórcy, został on
entuzjastycznie przyjęty zarówno przez szeroką widownię jak i przez krytyków
filmowych. Smarzowski w swoim dziele przedstawia nam akcję, która dzieje się od
wieczora do ranka, następnego dnia. W tym bardzo krótkim czasie udaje mu się
ukazać przekrój przeciętnego Polaka, obnażyć jego wszelkie wady i kompleksy, a
także pokazać na jakich zasadach funkcjonuje rodzina w różnych fazach jej
istnienia, od jej powstania podczas ślubu, aż po jej kres, czyli rozstanie. Akcja
filmu rozgrywa się na typowej Polskiej wsi, gdzieś w województwie Podkarpackim,
a zaczyna się w kościele podczas uroczystości ślubu udzielanego przez
miejscowego księdza proboszcza. Ślub biorą ze sobą Kasia i Janusz, a w kościele
obecne są rodziny obojga, oraz mieszkańcy wsi. Już w pierwszych minutach filmu
możemy zorientować się, że nie będzie to lekka i banalna historia miłosna, lecz
rozważania na temat relacji międzyludzkich, zwłaszcza w rodzinie, a także o znaczącej
roli pieniądza w życiu człowieka. Głównym bohaterem filmu jest Wiesław Wojnar,
czyli ojciec panny młodej i mąż Elżbiety. Jest on najbogatszym mieszkańcem wsi,
posiadaczem wielu hektarów ziemi, człowiekiem zdeterminowanym, o rozległych
znajomościach i dużym zapasie gotówki ukrytej pod beczką, we własnej szklarni.
Jest to typ człowieka, który nie stroni od alkoholu, a zwłaszcza od wódki,
ponadto pali papierosa za papierosem. Pomimo dużego kapitału należy do osób
bardzo chytrych i skąpych, co udowadnia przez cały czas trwania filmu, jednak
od samego początku, aż do końca Wojnar udowadnia coś jeszcze. Mimo swojego
skąpstwa i przebiegłości najważniejsza jest dla niego rodzina, nie wiadomo
natomiast do końca na ile jest to podyktowane głosem serca i uczuciami, a na
ile chęcią jak najlepszego przedstawienia siebie i swoich najbliższych w oczach
innych mieszkańców wsi. Kolejną bohaterką jest Kasia, pana młoda, córka
Wiesława i Elżbiety. To chyba najjaśniejsza postać całej historii, uosobienie
dobra, a jednocześnie pokrzywdzona przez los, niesprawiedliwie potraktowana
przez ludzi, których spotkała na swojej drodze. Od samego początku wiadomo, że
nie chce ślubu z Januszem, później dowiadujemy się jaki jest jednak powód jej
decyzji. Pan młody, czyli Janusz nie należy do osób szlachetnych, ani
romantycznych, to człowiek, który przez cały czas zestawia zyski i straty, dąży
po trupach do celu. Jego warunkiem wzięcia ślubu z Kasią było kupno dla niego
nowoczesnego samochodu przez Wojnara. Na weselu pojawia się także
nieoczekiwanie dla Kasi jej pierwsza miłość, czyli Mateusz. Wojnar wynajął go w
roli operatora kamery, który miał zarejestrować uroczystości kościelne i zabawę
w remizie. Najważniejszą kwestią poruszoną w filmie jest znaczenie pieniądze w
relacjach międzyludzkich, a zwłaszcza w rodzinie. Główny bohater filmu Wiesław
Wojnar jest całkowicie przekonany o tym, że za pieniądze można kupić i załatwić
wszystko, począwszy od jedzenia, wódki przemyconej ze Słowacji, butów dla pana
młodego, a na miłości skończywszy. Smarzowski pokazuje jak bardzo destrukcyjna
jest siła pieniądza w funkcjonowaniu rodziny, kiedy to właśnie pieniądz
przysłania normalne jej funkcjonowanie. Paradoksem są słowa, które Wiesław
wypowiada w początkowym przemówieniu na weselu państwa młodych: „Dużo to
kosztują te rzeczy, których za pieniądze nie można dostać, zdrowia za pieniądze
nie kupisz i miłości też nie, ważne, że Kasia i Janusz sobie przypasowali i że
się kochają, tak jak kiedyś my z Eluśką”. Zdecydowanie polecam ten film
wszystkim miłośnikom dobrego kina.
Projekt: Mrówa w ruchu 2
Wakacje nieuchronnie się dla mnie kończą, miałem z nimi
związanych wiele planów filmowych i fotograficznych, ale zdecydowania większość
z nich niestety nie wypaliła. Mam nadzieję, że to co zaplanowałem uda mi się
zrealizować w niedalekiej przyszłości. Na szczęście udało mi się zrobić
krótkometrażową animację poklatkową, drugą część minutowego filmu stworzonego w
poprzednie wakacje, mianowicie „Projekt: Mrówa w ruchu 2”. Ten film miał na
celu głównie pokazanie piękna miasta Toruń, jego poprzednik kręcony był oprócz
Torunia także w Bydgoszczy i okolicach. Zdjęcia do tej produkcji trwały
wyjątkowo krótko, bo tylko jeden dzień, zaczęły się wcześnie rano, a skończyły
wieczorem. Pomysł był bardzo prosty, pokazać przemierzenie całego Torunia
pieszo, z perspektywy głównego bohatera, jednak bez poruszania przez niego
nogami. Z tych powodów zdecydowałem się wybrać technikę animacji poklatkowej, w
sumie zrobiłem blisko tysiąc zdjęć, które odtworzone w szybkim tempie sprawiają
wrażenie ruchu.
Film można zobaczyć tutaj:
sobota, 8 września 2012
Duck Amuck
Klasyka animacji Warner Bros...
Film powstał w 1953 roku i stanowił swego rodzaju eksperyment, to nieprzeciętna
(zwłaszcza na owe czasy) zabawa formą, próba pokazania widzowi jak wygląda
proces produkcji filmu animowanego. To sztandarowy przykład chęci odróżnienia
się wytwórni Warner Bros. od Disneya, który preferował (i w pewnym stopniu
nadal preferuje) produkcje bardziej cukierkowe, z wyraźnie zarysowaną granicą
między dobrem i złem. Królik Bugs to nie jest bynajmniej altruista, w
odróżnieniu od np Myszki Miki Disneya, ponadto rysownicy Warnera decydowali się
na dość odważne zabiegi takie jak spoglądanie głównego bohatera wprost w
"kamerę" - do widza. To wszystko sprawia, że od zawsze moimi
ulubionym bohaterami kreskówek były postacie wykreowane przez wytwórnię Warner
Bros., a 'Duck Amuck' to wielka gratka dla wszystkich miłośników animacji,
polecam!
Róża w ciemności
„Róża” i „W ciemności”, dwa najbardziej nagrodzone filmy
polskie zeszłego roku, obydwa opowiadają historie rozgrywające się w latach
czterdziestych ubiegłego wieku. Ten sam gatunek filmowy oraz zbliżony czas i
miejsce akcji obydwu filmów sprawiają, że są to dzieła w jakimś sensie do
siebie podobne, jednak klimat obydwu filmów, styl opowiadania historii i
kreacje bohaterów są kompletnie inne w moim odczuciu. Zarówno Wojciech
Smarzowki, jak i Agnieszka Holland to reżyserzy z najwyższej polskiej półki,
obydwoje mają swój specyficzny styl, co doskonale widać na przykładzie ich
najnowszych dzieł. Z wielką uwagą obejrzałem obydwa filmy i bez dłuższego
zastanowienia wiedziałem, że w mojej ocenie film Smarzowskiego „Róża” jest
zdecydowanie lepszy aniżeli „W ciemności” Holland. Celem obydwu twórców jak
można było się dowiedzieć w wielu wywiadach był maksymalny realizm postaci,
myślę, że mimo bardzo dobrej jak zwykle gry Roberta Więckiewicza to jednak
ekipa aktorska u Smarzowskiego, z Marcinem Dorocińskim na czele wyszła jeszcze
bardziej wiarygodnie. W filmie „Róża” zdecydowanie więcej momentów i scen
przemilczanych, opowiedzianych obrazem, dźwiękiem, niż w filmie „W ciemności”,
co moim zdaniem działa na plus tego pierwszego. Oglądając film Holland miałem
wrażenie, że mimo iż historia szlachetna i niezwykła to jest mi dobrze znana
jeszcze z czasów liceum, kiedy czytałem opowiadania i wiersze z okresu
wojennego, nic mnie w tym filmie nie zdziwiło, nic nie sprawiło, że się
wzruszyłem, ani też nie miałem szczególnie wielkich refleksji po wyświetleniu
tego filmu. Inaczej sprawa wygląda w „Róży”, która pokazała wycinek historii
bardzo wąski, kompletnie mi nie znany i bardzo intrygujący, mimo iż
opowiedziany w sposób bardzo wyważony i spokojny to z pełnym realizmem i niepowtarzalnym
mikroklimatem Smarzowskiego. Mimo, że w historii Holland nie ma postaci
czarnych i białych, to jednak wkradła się według mnie w tym filmie nuta
patetyzmu, czego kompletnie nie odczułem w „Róży”. Z plusów „W ciemności” mogę
natomiast wymienić doskonałą postać Antoniego Bortnika, granego przez Michała
Żurawskiego, natomiast kompletnie nie rozumiem czemu film Agnieszki Holland
dostał Złotą Żabę na „Camerimage”, oraz Złotego Lwa i Orła za zdjęcia. Uważam,
że zdjęcia Piotra Sobocińskiego u Smarzowskiego były zdecydowanie ciekawsze,
niż Joanny Dylewskiej. Ostatecznie „Róży” przyznałem 8/10 punktów, a „W
ciemności” 6/10 punktów. Mimo wszystko polecam obejrzenie obydwu filmów i
wyrobienie sobie własnego zdania.
Titanic 3D
W internecie na próżno szukać jakiejkolwiek wartościowej recenzji „Titanica 3D”, w każdej z nich może przeczytać tylko, że z okazji 100 rocznicy zatonięcia statku reżyser filmu James Cameron postanowił przekonwertować swoje dzieło do formatu 3D i to w zasadzie tyle. Przyznam się szczerze, że od dzieciństwa mam wielki sentyment i sympatię do tego filmu, dlatego kiedy już rok temu dowiedziałem się, że po raz pierwszy w życiu będę miał okazję zobaczyć „Titanica” na dużym ekranie bardzo się ucieszyłem. Podejrzewam, że większość z nas widziała ten film już zdecydowanie więcej niż jeden, dwa, czy trzy razy, dlatego postaram się rozwiać wątpliwości czy warto wydać 22 złote na bilet i zobaczyć ten film po raz kolejny, na dużym ekranie i w 3D. Od razu ostrzegam, że to nie jest żadna recenzja ani filmu, ani tym bardziej fabuły, bo z fabułą chyba każdy zdążył się już dogłębnie zapoznać i jeżeli film mu się nie spodobał to nie będzie chciał iść do kina. To raczej moje luźne przemyślenia po wczorajszym premierowym seansie „Titanica 3D” w Polsce. Sam przed projekcją miałem wątpliwości czy dobrze zrobiłem, że wybrałem ten film, bo nawet James Cameron określił ten film jako nie 3D, tylko 2,99D, a jeśli do tego dodamy moją ogólną niechęć do trójwymiaru w kinie to robi się niefajnie. Ale już po pierwszych minutach filmu wiedziałem, że zdecydowanie warto było wybrać się na „Titanica 3D” do kina, pierwsze co zwróciło moją uwagę to niesamowicie wysoka jakość obrazu jak na 15 lat po swojej premierze, film w zasadzie technicznie niczym nie odbiega od obecnych produkcji, a o jakichkolwiek zakłóceniach obrazu, włoskach na taśmie czy innych błędach nie ma mowy przez całą projekcję. Oryginalny negatyw filmu został starannie oczyszczony w laboratorium, a następnie każda klatka została zeskanowana do jakości 4K, ponownie wyczyszczona, tym razem cyfrowo i poddana konwersji do formatu 3D co kosztowało 18 milionów. Tak jak wspominałem nie lubię trójwymiaru w kinie i nie widziałem w związku z tym zbyt wielu filmów w tym formacie, ale bardzo ciekawiło mnie to jak może wyglądać film pierwotnie nakręcony w klasyczny sposób i przekonwertowany do 3D, zwłaszcza, że to film bardzo długi i skomplikowany technicznie. Zespół Camerona spisał się według mnie na piątkę z plusem i zdziałał cuda na oryginalnym materiale, efekt trójwymiaru jest jak najbardziej dostrzegalny, a mimo to paradoksalnie nie ma tutaj ujęć które są kręcone obecnie w filmach trójwymiarowych typowo pod efekt 3D, to znaczy ujęcie samo w sobie nic nie wnosi, niczego nie reprezentuje, ale w 3D wygląda „niesamowicie”, w „Titanicu” taka sytuacja nie ma miejsca, bo przecież film kręcony był w klasyczny sposób. Czasami uśmiechałem się do siebie, bo widziałem, że niektóre ujęcia kompletnie nie nadają się do przekonwertowania do 3D, na przykład zbliżenie kręcone długim obiektywem, na jednolitym, niebieskim tle jest na tyle płaskie, że nie da się z niego wydobyć iluzji trójwymiaru, jednak wszędzie tam gdzie efekt ten dało się uzyskać jest on na najwyższym technicznym poziomie, każda szklana na stole, każdy kwiatek, a nawet kosmyk włosów są idealnie przekonwertowanie do 3D z zachowaniem wszystkich zasad przestrzennych. Jak wiadomo wielką zmorą twórców filmów 3D jest również mrok, wszystkie czernie, ale mimo wszystko uważam, że ekipa Camerona i z tym porządziła sobie znakomicie. Należy również wspomnieć, że Cameron nie poszedł w ślady swojego kolegi Georga Lucasa, który zmieniał i modyfikował swoje „Gwiezdne wojny” już kilkukrotnie i ani w warstwie fabularnej, ani w warstwie technicznej nie zmienił absolutnie nic, włącznie z kompozycją i czcionką napisów. Byłem ciekaw czy będzie w stanie oprzeć się pokusie i w jakiś sposób skorygować największe błędy techniczne w oryginalnym „Titanicu” takie jak na przykład nieostre i niecelowo rozchwiane ujęcia z Jack’iem i Fabrizio na dziobie statku, kiedy oglądają delfiny, na całe szczęście dla filmu nie zmienił się on w żadnym stopniu i wszystko zostało po staremu. Reasumując zdecydowanie polecam wybranie się na ten film do kina w nowej odsłonie, „Titanic 3D” naprawdę znakomicie ogląda się na dużym ekranie, z doskonałym obrazem i dźwiękiem, można dotrzeć w kadrze niedostrzegalne na ekranie telewizora, czy komputera szczegóły, to naprawdę niezła gratka dla fanów tego filmu i fanów kina w ogóle. Gratuluję wytrwałym, którzy przeczytali moje przemyślenia do końca i mam nadzieję, że film się Wam spodoba...
Subskrybuj:
Posty (Atom)