Kilka dni temu byłem w kinie na „Odwróconych zakochanych”.
Wcześniej obejrzałem zwiastun tego filmu i stwierdziłem, że pomysł opowiedzenia
historii miłości kobiety i mężczyzny, którzy żyją na dwóch planetach bardzo
zbliżonych do siebie, jednak z przeciwną grawitacją jest co najmniej
interesujący. Niestety okazało się, że pomimo wielkiego potencjału, w postaci
tej bajkowej scenerii sama historia jest raczej standardowa, żeby nie napisać
dosadniej - banalna i przewidywalna. Twórcy filmu pokazują nam dwie planety,
dwa diametralnie różne światy, ten na górze jest bogaty i zaawansowany
technologicznie, a ten na dole wręcz przeciwnie. Przebywanie nie na swojej
planecie jest zabronione prawnie, a jeżeli jakimś cudem uda się komuś
przedostać na przeciwległą planetę to po jakimś czasie ulegnie on
samozapłonowi, co oczywiście oznacza śmierć. To klasyczny przykład mezaliansu,
który jest przesadnie często wykorzystywany w romansach. Uważam, że na uwagę w
tym filmie zasługuje nie główny wątek miłosny, ale to co dzieje się w głębi
kadru, bowiem na drugim planie możemy obserwować obrazki przypominające wizje z
dzieł surrealistycznych malarzy. Wydaje mi się, że reżyser chciał opowiedzieć o
zbyt dużej ilości spraw w zbyt krótkim czasie, dlatego zabrakło go na chociażby
pokazaniu kilku scen, które przekonałby widza, że warto kibicować głównym
bohaterom. Film w skali od jednego do dziesięciu oceniam na sześć, główne ze
względu na wspomniany drugi plan, polecam miłośnikom klasycznych romansów i
science fiction.
Nawet Polka miała tam epizod!
OdpowiedzUsuń