wtorek, 24 września 2013

Wstyd

Steve McQueen jest według mnie jednym z najbardziej obiecujących, współczesnych reżyserów. Po jego debiutanckim "Głodzie", który został bardzo pozytywnie przyjęty przez krytyków, zrealizował "Wstyd". W mojej ocenie jest to jeden z niewielu filmów, które są bliskie perfekcji. Głównym bohaterem jest Brandon, przystojny i dobrze zarabiający pracownik korporacji w Nowym Jorku. Pozornie może wydawać się przeciętnym trzydziestolatkiem, jednak dopiero po wyjściu z pracy możemy poznać jego prawdziwe oblicze. Mówiąc łagodnie, Brandon ma ponadprzeciętną potrzebę rozładowywania swojego napięcia seksualnego. Jest uzależniony od seksu, prostytutek, masturbacji i pornografii... Tradycyjnie nie będę rozpisywał się na temat fabuły, ale skupię się raczej na moich odczuciach związanych z filmem. A te należą niewątpliwie do tej grupy, które możemy zakwalifikować jako katharsis. Kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, jeszcze przez długi czas nie mogłem dojść do siebie. Fakt ten nie był bynajmniej spowodowany jakimiś szokującymi obrazami, ale natłokiem przemyśleń, które piętrzyły się w mojej głowie wraz z kolejnymi scenami. Duża część widzów odbiera ten film jako swoisty manifest przeciwko zjawisku seksoholizmu, ja jednak uważam, że takie stawianie sprawy to krzywdzące banalizowanie tego obrazu. Według mnie to opowieść nie tyle o seksie, co o uzależnieniu w ogóle. Dlaczego uważam, że ten film jest bliski perfekcji? Przede wszystkim zadecydowała o tym prosta, ale jakże smutna i prawdziwa historia dramatu Brandona. Nie bez znaczenia była także sama postać głównego bohatera. Pozornie może się nam ona wydawać odległa, jednak po głębszym zastanowieniu, każdy z nas może odszukać w niej - siebie samego. Przecież prawie każdy, świadomie, czy też nie jest niewolnikiem kogoś, lub czegoś. Kolejnym elementem składającym się na świetnie współgrającą całość są zdjęcia. Utrzymane w surowej, zielono-niebieskawej tonacji, nieustannie przypominają, że życie nie zawsze musi być takie, jak byśmy sobie tego życzyli. Kamera zachowuje pewien dystans, jednak nie odwraca swojego wzroku, wtedy kiedy wielu twórców zastosowaliby cięcie montażowe. McQueen stosuje długie i stonowane ujęcia, nie ulega modzie i daje czas widzowi, aby ten mógł w pełni wczuć się w ekranową rzeczywistość. Dopełnieniem wspomnianych wcześniej elementów jest muzyka, która stanowi według mnie istotną rolę. Wzbudza niepokój i podkreśla stan emocjonalny głównego bohatera. Z czystym sumieniem polecam Wam "Wstyd", a ja nie mogę się już doczekać kolejnego dzieła Steveego McQueena...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz