piątek, 13 grudnia 2013

God Bless America

Zapewne tak jak u większości z Was staram się, żeby decyzja dotycząca doboru oglądanego filmu należała raczej do tych z kategorii przemyślanych. Inaczej mówiąc, prawie zawsze przed obejrzeniem konkretnego filmu poświęcam kilka minut na research po to, żeby później nie przeklinać przez dwie kolejne godziny swojego wyboru. Oczywiście nie mam na myśli czytania streszczenia fabuły przed seansem, bo taki zabieg uważam za strzał we własną stopę, ale na przykład zapoznanie się z sylwetkami twórców i aktorów danego dzieła, albo chociażby sprawdzenie gatunku jaki film reprezentuje uważam za dobry nawyk, który pozwala uniknąć marnowania czasu na oglądanie tych filmów, których z pewnością nie miałbym ochoty oglądać. Ten przydługi wstęp jest pretekstem, żeby podzielić się z Wami przemyśleniami na temat wielkiego, pozytywnego zaskoczenia jakim był dla mnie wczoraj obejrzany film pod tytułem "God Bless America". Pierwotnie nazwisko reżysera i zarazem scenarzysty tego filmu niewiele mi mówiło, jednak okazało się, że niejaki Bobcat Goldthwait to znany chyba nam wszystkim Zed z "Akademii policyjnej". Po obejrzeniu trwającego dwie minuty zwiastuna byłem przekonany, że za chwilę obejrzę nie wnoszącą żadnych treści, krwawą komedię, nieudolnie próbującą naśladować styl Tarantino czy Rodrigueza, natomiast nie przeszkadzało mi to szczególnie, bo miałem ochotę obejrzeć po prostu film rozrywkowy. Jednak po seansie "God Bless America" wiem, że mimo sporej dawki czarnego humoru na pewno nie nazwałbym tego filmu komedią. Jest to raczej gorzki portret zachodniego społeczeństwa, do którego od kilkunastu lat także się zaliczamy. Na początku filmu poznajemy Franka, mężczyznę w średnim wieku, który właśnie dowiedział się, że stracił pracę, a w dodatku okazało się, że ma guza mózgu, w związku z czym niebawem umrze. Ponadto Frank nie jest konformistą, brzydzi się popkulturową papką, którą zewsząd atakują nas mass media, jest za to idealistą, wierzącym w to, że ludzie mogą i powinni być dla siebie życzliwi. Bez jakichkolwiek perspektyw na poprawę, w dodatku załamany otaczającą go rzeczywistością Frank postanawia targnąć się na swoje życie, wtedy nieoczekiwanie poznaje dwudziestoletnią Roxie, która sprawi, że jego życie zacznie nabierać sensu... Nie bójcie się, to co przed chwilą napisałem to zaledwie lakoniczna wersja kilku pierwszych minut filmu, na której standardowo zakończę, żeby nie psuć Wam ogromnej przyjemności z oglądania tego filmu.


Bobcat Goldthwait nie próbuje stworzyć wielopłaszczyznowego dzieła jak chociażby opisywana przeze mnie ostatnio animacja "Mary i Max", jednak od pierwszej do ostatniej minuty swojego filmu konsekwentnie skłania nas do refleksji dotyczącej tego jak wygląda nasze społeczeństwo, jakie są pragnienia i ambicje członków zachodniej cywilizacji i przede wszystkim do czego to nas prowadzi. Celowo używam sformułowania "nasze społeczeństwo", ponieważ w związku z wynalezieniem telewizji satelitarnej, a zwłaszcza Internetu wykształciło się tak zwane społeczeństwo globalne, które ujednolica dotąd odrębne społeczeństwa. Oglądamy takie same programy telewizyjne jak mieszkańcy chociażby Stanów Zjednoczonych, czy Wielkiej Brytanii, korzystamy z tych samych serwisów społecznościowych, mamy takich samych idoli, nosimy ubrania tych samych marek, a błahe "problemy" życia codziennego takie jak: rozładowana bateria w telefonie czy śmierć ulubionego bohatera w serialu spaja ogromną część obywateli świata w jednolity, uformowany przez środki masowego przekazu konsumencki twór, który jest ziszczonym marzeniem wielkich korporacji. Pewnie narażę się tym co teraz napiszę wielu osobom, ale w jakimś sensie można odnieść "God Bless America" do twórczości Kieślowskiego, który także portretował otaczającą go rzeczywistość społeczną. Oczywiście na tym podobieństwa się kończą, bo o ile Kieślowski pokazywał nam swoją wizję rzeczywistości to Goldthwait oprócz tego jasno stawia tezę, że obecnie panujący stan rzeczy ewidentnie mu się nie podoba. Kieślowski nie oceniał, on pobudzał w swoich filmach szare komórki widzów i skłaniał ich do własnej interpretacji i oceny postaw jego bohaterów, które najczęściej nie mogły być bezsprzecznie sklasyfikowane jako dobre czy złe. Po tym co do tej pory napisałem możecie mieć niepotrzebnie skrzywiony obraz tego filmu, dlatego muszę zaznaczyć, że wbrew temu co mogliście sobie jak dotąd o nim pomyśleć, "God Bless America" to historia opowiedziana w bardzo przyjemny i widowiskowy dla widza sposób. Chociażby dialogi to niezwykle udana mieszanka wybuchowa patetycznych przemyśleń Franka ścierających się ze świeżym spojrzeniem Roxie. Zawsze, ilekroć pierwsze minuty filmu wciągają mnie i ewidentnie przypadają mi do gustu to zaczynam się bać, że dalsza część filmu może nie trzymać wysokiego poziomu z początku, na szczęście w tym filmie wszystko spełniło moje oczekiwania, a wręcz tak jak napisałem na początku tej notki pozytywnie zaskoczyło. Zapewne niektórzy z Was po obejrzeniu tego filmu nie podzielą mojego entuzjazmu, ale to blog, na którym dzielę się z Wami nie prawdami absolutnymi, a jedynie moimi subiektywnymi odczuciami, dlatego zachęcam Was do obejrzenia "God Bless America" i wypracowania własnego zdania na temat tego filmu.

2 komentarze: