sobota, 19 października 2013

Wątpliwy blask solisty

Oglądałem ostatnio dwa pozornie podobne do siebie filmy, „Blask” Scotta Hicksa z 1996 roku i „Solistę” Joea Wrighta z 2009 roku. Obydwie produkcje przedstawiają losy wybitnych muzyków, którzy cierpią na zaburzenia psychiczne. Pierwszy film przybliża nam sylwetkę genialnego pianisty Davida, mieszkańca jednego z australijskich miasteczek, pochodzenia żydowskiego. Natomiast tytułowym solistą jest niezwykle uzdolniony, a zarazem bezdomny multiinstrumentalista Nathaniel, czarnoskóry mieszkaniec Los Angeles. W zasadzie zbieżność obydwu filmów ogranicza się jedynie do tematu, które podejmowały, natomiast sam sposób opowiedzenia historii w tych filmach jest już zupełnie odmienny. Obraz Hickisa skupia się w zasadzie tyko i wyłącznie na głównym bohaterze, jego miłości do muzyki, problemach z kochającym, ale ponadprzeciętnie wymagającym ojcem, a także na dręczącej go chorobie umysłowej. U Wrighta spektrum wątków jest zdecydowanie szersze, a ponadto głównych bohaterów jest aż dwóch. Oprócz solisty równie istotną, a może nawet najistotniejszą postacią filmu jest redaktor Los Angeles Times, o imieniu Steve, dla którego Nathaniel jest świetnym tematem do artykułu w gazecie. Nie wiedzieć czemu twórca „Solisty” zdecydował się opowiedzieć nie tylko o świetnym muzyku i zainteresowanym jego losem dziennikarzu, ale także o problemie bezdomności w Los Angeles. Moim zdaniem był to zabieg absolutnie nietrafiony, odwracał bowiem uwagę od tego, co powinno samo w sobie budzić zainteresowanie. Film Scotta Hicksa „Blask” jest zdecydowanie bardziej kameralny, a wręcz w moim odczuciu intymny. Ponadto ten obraz wytworzył we mnie o wiele więcej emocji, niż „Solista”, który w tym zestawieniu wypada zdecydowanie bezpłciowo. Myślę, że na ten fakt oprócz kompletnie odmiennych stylów narracyjnych wypłynęło także aktorstwo. Największą siłę „Blasku” stanowi bowiem genialny odtwórca głównej roli Geoffrey Rush, którego kompletnie nie poznałem przez cały czas trwania filmu! To chyba największy komplement jaki może usłyszeć aktor… I tutaj po raz kolejny „Solista” musi ustąpić miejsca „Blaskowi”, ponieważ poziom gry aktorskiej jest w tym wypadku o kilka klas niższy. Oglądając na ekranie Jamiego Foxxa miałem nieustannie przed oczami tytułowego bohatera "Django", a nie wirtuoza skrzypiec. Analogiczne odczucia mam w stosunku do Roberta Downey Juniora, na którego patrzyłem poprzez pryzmat postaci "Iron mana". To ciekawe, bo nigdy nie oglądałem żadnego z filmów tej serii, ale widocznie twarz Downeya tak mocno była wykorzystywana w celach promocyjnych, że utkwiła mi na dobre w pamięci właśnie w tym kontekście. W roli podsumowania mogę napisać tylko tyle, że "Solista" okazał się w moim odczuciu filmem naprawdę słabym, a w zestawieniu z "Blaskiem" wydaje się mieć jeszcze więcej wad niż można by pierwotnie pomyśleć. Natomiast film Scotta Hicksa zdecydowanie polecam wszystkim miłośnikom dobrego kina, które zamiast stosowania uproszczeń woli nie dopowiadać...

2 komentarze: