czwartek, 24 października 2013

Grawitacja

Właśnie wróciłem prosto z kina, po projekcji "Grawitacji" Alfonso Cuaróna i jestem wewnętrznie rozdarty jak chyba po żadnym innym filmie. Żeby jak najlepiej ubrać swoje myśli w słowa opiszę pokrótce moje wrażenia związane z poszczególnymi płaszczyznami tego filmu. Zacznę od możliwie lakonicznego nakreślenia fabuły, a później opiszę te elementy które uważam za korzystne, a skończę na tych, które zdecydowanie nie przypadły mi do gustu. Akcja "Grawitacji" rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej, gdzie inżynier Ryan Stone, pierwszy raz odbywająca lot pozaziemski, wraz z Mattem Kowalskim, doświadczonym astronautą, zostają odcięci od swojego wahadłowca, na skutek lecących w ich kierunku szczątków satelity... Największą zaletą najnowszego obrazu Cuaróna zdecydowanie są efekty specjalne. Moja próba wyobrażenia sobie "jak oni to zrobili" skończyła się tylko zdawkowym wnioskiem w stylu "nie mam bladego pojęcia". Jednak niezależnie od tego jak to zrobili, ważniejsze jest to jak to wyglądało na ekranie, a wyglądało niewiarygodnie realistycznie. W moim rankingu filmów z najlepszymi efektami specjalnymi "Grawitacja" plasuje się na drugim miejscu, tuż za "Niemożliwe" Juana Antonio Bayona. Duży ekran kinowy dał mi możliwość dokładnego przyjrzenia się wszelkim detalom, takim jak światła, cienie, para, czy faktura i szczerze powiedziawszy jestem pod niesamowitym wrażeniem precyzji speców od efektów specjalnych. Prawdopodobnie jeszcze długo będę się zastanawiał jak powstało ujęcie Sandry Bullock, które początkowo ukazuje ją z pewnego dystansu, lewitującą w pełnym ekwipunku w przestrzeni kosmicznej, następnie kamera stopniowo zbliża się do jej twarzy, by przeniknąć przez szkło hełmu, po czym ujęcie zmienia się w detal ukazujący oczy aktorki, a na końcu kamera zgrabnie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni by zmienić punkt widzenia na subiektywny. Według mnie to był majstersztyk sztuki operatorskiej połączonej z efektami specjalnymi, a to tylko jedno z wielu genialnych ujęć w tym filmie. A skoro o ujęciach mowa to warto zaznaczyć, że kolejną cechą, którą uwiódł mnie ten film były długie i niebywale skomplikowane pod każdym względem ujęcia. Najlepszym przykładem jest scena otwierająca film, składająca się z jednego ujęcia, które jak przeczytałem przed chwilą w Internecie trwa aż siedemnaście minut. W filmach tego typu twórcy często kuszą się na szybki montaż, by film wydawał się bardziej dynamiczny. Cuaróna nie uległ jednak modzie i zdecydował się na ujęcia dłuższe i bardziej skomplikowane, co wyszło moim zdaniem "Grawitacji" zdecydowanie na plus. Kolejna warstwa filmu, o której chcę napisać to zdjęcia. Temat filmu dawał operatorowi wielki potencjał, który w mojej ocenie został w pełni wykorzystany. Sporo było w filmie ujęć subiektywnych, dających widzowi chociaż na chwilę wczuć się w ekranowych bohaterów i ich punkt widzenia. Sformowanie "na chwilę" nie jest przypadkowe, ale o tym napiszę później. Kiedy nasi bohaterowie mają kłopoty w bezkresie kosmosu, kamera nie pozostaje biernym obserwatorem. Niektóre ujęcia zostały nakręcone bowiem w taki sposób, żeby widz poczuł się łagodnie rzecz ujmując - niekomfortowo. Podejrzewam, że niełatwą sprawą jest nakręcić zdjęcia tak, aby wyglądały w taki sposób, jakby były zrealizowane w kosmosie, ale w "Grawitacji" ten efekt został osiągnięty w bardzo realistyczny sposób. Ostatnim aspektem, który zdecydowanie zachwycił mnie w tym filmie jest warstwa dźwiękowa. Ilekroć wspominałem na tym blogu o dźwięku to prawie zawsze ograniczało się to do muzyki, natomiast w "Grawitacji" chyba pierwszy raz w życiu moją uwagę przykuły odgłosy same w sobie. Zastosowano szereg zabiegów, aby warstwa dźwiękowa pełni funkcję nie tylko ilustrującą obraz, ale także funkcję dramaturgiczną. Sporo jest momentów całkowitej ciszy, sporo jest odgłosów przestrzeni kosmicznej, a całość tworzy niesamowity efekt końcowy. To tyle, jeżeli chodzi o zalety "Grawitacji", teraz napiszę kilka zdań o jej wadach.


Celowo oddzieliłem kadrem z filmu obydwie części tekstu, ponieważ nie rozumiem jak można zrobić film tak genialny w wydawać by się mogło najtrudniejszych elementach, a zawieść tam, gdzie wcale nie trzeba było wiele, żeby całość zachwycała. W zasadzie są tylko dwa elementy, które w mojej ocenie wypadły naprawdę słabo, niestety te dwa elementy w bardzo dużej mierze rzutują na końcowy odbiór i ocenę filmu. Pierwszą z tych składowych jest fabuła. Tak jak zobowiązuje tradycja tego bloga nie będę wnikał w warstwę fabularną, żeby nie psuć Wam zabawy z oglądania, ale nie mogę nie napisać, że uważam "Grawitację" za film, który mimo ogromnego potencjału w kwestii budowania historii niestety zawiódł na całej linii. Drugim, a zarazem ostatnim komponentem filmu, który nie spełnił moich oczekiwań jest aktorstwo. Już przed seansem miałem spore obawy dotyczące tego czy aby na pewno Sandra Bullock i George Clooney to dobry wybór do filmu, gdzie w zasadzie na barkach tylko dwóch aktorów leży ciężar opowiedzenia całej historii, dodatkowo utrudniony przecież skafandrami, które mocno ograniczają swobodne poruszanie się. Niestety moje obawy potwierdziły się. Gdybym porównał stopień realizmu gry aktorskiej w kontekście pokazania walki o życie za wszelką cenę między "Grawitacją", a "Pogrzebanym", gdzie akcja przez cały czas rozgrywa się wewnątrz zakopanej trumny, a na ekranie jest tylko jeden aktor, to niestety Sandra Bullock i George Clooney wypadają na tle Ryana Reynoldsa jak dzieci w podstawówce, odgrywające szkolny teatrzyk z okazji dnia babci. Nadszedł czas na podsumowanie, które nie jest tak oczywiste jak we większości filmów, o których piszę. Z jednej strony mamy majstersztyk techniczny, ze zdjęciową, dźwiękową, a przede wszystkim efektowną ucztą dla zmysłów, a z drugiej strony mamy dość banalną historię, w dodatku przeciętnie zagraną. Odpowiedź na pytanie czy warto wybrać się do kina na "Grawitację" jest z powodów, o którym pisałem wcześniej bardzo problematyczna. Na szczęście ja ten wybór miałem mocno ułatwiony, ponieważ bilety do kina wygrałem podczas mojej poprzedniej wizyty w tym miejscu. Mimo wszystko mam głęboką nadzieję, że to co przeczytaliście pozwoli Wam dokonać bardziej świadomego i satysfakcjonującego wyboru. 

2 komentarze:

  1. Ładny ten film ale Sandre Bullock miałam ochotę przez cały film zamordowac. Była tak głupią postacią, że nie nawet ja nie wybredna za bardzo miałam z nią kosmiczny wręcz problem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładny ten film ale Sandre Bullock miałam ochotę przez cały film zamordowac. Była tak głupią postacią, że nie nawet ja nie wybredna za bardzo miałam z nią kosmiczny wręcz problem ;)

    OdpowiedzUsuń